Rozliczając się co miesiąc za zużycie energii elektrycznej, wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że znaczna część tej kwoty to efekt polityki klimatycznej Unii Europejskiej, a dokładnie działania systemu handlu emisjami dwutlenku węgla – ETS. Ten mechanizm, choć budzi kontrowersje z uwagi na swój wpływ na koszty energii, został zaprojektowany z myślą o zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych i przyspieszeniu przejścia na odnawialne źródła energii.
System ETS działa na zasadzie przydzielania przedsiębiorstwom określonej liczby uprawnień do emisji CO₂. Jeśli firma emituje więcej gazów cieplarnianych, musi dokupić dodatkowe uprawnienia na rynku. W przeciwnym wypadku może nimi handlować. Mechanizm ten ma stymulować redukcję emisji i w dłuższej perspektywie prowadzić do dekarbonizacji gospodarki. W praktyce jednak koszt uprawnień przekłada się na ceny energii, które uderzają bezpośrednio w konsumentów. Obecnie około 18% kwoty na przeciętnym rachunku za energię elektryczną w gospodarstwach domowych to właśnie koszt uprawnień ETS. Co więcej, wpływ systemu jest jeszcze bardziej zauważalny na rynku hurtowym – eksperci szacują, że nawet 45% giełdowej ceny energii w Polsce wynika z kosztów emisji CO₂. Gdyby ETS został wyłączony z systemu cenowego, cena jednej kilowatogodziny dla odbiorców indywidualnych mogłaby spaść z 1,03 zł do 0,85 zł, co oznaczałoby obniżkę o około 23%. Dla wielu rodzin byłoby to realne odciążenie finansowe.

Trzeba jednak zaznaczyć, że ETS nie jest wyłącznie narzędziem kosztowym. Środki ze sprzedaży uprawnień trafiają do budżetu państwa – Polska przewiduje, że w 2025 roku może to być aż 25 miliardów złotych. Te fundusze powinny być przeznaczane na inwestycje w transformację energetyczną, rozbudowę sieci OZE, modernizację budynków oraz wsparcie dla grup szczególnie narażonych na ubóstwo energetyczne.
Niestety, zmienność cen uprawnień ETS sprawia, że system ten jest trudny do przewidzenia. Dla firm oznacza to problemy z długoterminowym planowaniem inwestycji i budżetów operacyjnych. Coraz częściej mówi się więc o potrzebie reformy ETS – większej przewidywalności, wprowadzeniu progów maksymalnych lub mechanizmów stabilizujących. Alternatywnie, jednym z szybszych sposobów ograniczenia obciążeń dla konsumentów mogłoby być obniżenie krajowego podatku VAT na energię, co leży w kwestii rządu i nie wymaga ingerencji w system unijny.
Równocześnie Unia Europejska rozszerza system ETS na kolejne sektory – nadchodzi ETS2, który ma zostać wprowadzony w 2027 roku i obejmie dostawców paliw kopalnych, takich jak gaz, olej napędowy, benzyna czy węgiel. W praktyce oznacza to, że firmy sprzedające paliwa będą musiały kupować pozwolenia na emisję CO₂, które następnie przeniosą w formie wyższych cen na konsumentów. Według analiz może to oznaczać wzrost cen paliw o około 40–50 groszy na litrze oraz wyraźny wzrost kosztów ogrzewania w domach korzystających z paliw kopalnych. ETS2 nie jest jednak podatkiem w klasycznym rozumieniu, ale mechanizmem rynkowym, który ma wymusić ekologiczne zmiany w sektorach dotąd mniej objętych polityką klimatyczną. W dłuższej perspektywie może to przyczynić się do ograniczenia zużycia paliw kopalnych, wzrostu efektywności energetycznej i rozwoju alternatywnych źródeł energii.
Pomimo trudności, system ETS (i ETS2) pozostaje jednym z filarów unijnej polityki klimatycznej. Jeśli zostanie odpowiednio zreformowany i wsparty przez krajowe instrumenty łagodzące skutki cenowe, może odegrać kluczową rolę w tworzeniu niskoemisyjnej gospodarki przyszłości – takiej, która łączy troskę o klimat z ochroną obywateli przed nadmiernym obciążeniem finansowym.
Źródła:
https://akademiaesg.pl/baza-wiedzy/na-czym-polega-system-ets2/
https://globenergia.pl/ets-niezbedny-koszt-czy-ekologiczna-inwestycja-w-twoim-rachunku-za-prad/